I minęło pół roku i maglownica jest uszkodzona. Zaczęło pukać przy skrętach lewo prawo, widać to było nawet na kołach. Myślałem, że to końcówki drążków kierowniczych, ale po wizycie u mechanika okazało się, że wali w środku maglownicy.
Napisałem co jest i poinformowano mnie, żebym przyjechał na diagnozę. W jedną stronę mam 80km, ale ok pojechałem bo na gwarancji. Po przyjechaniu, diagnoza, że są luzy na listwie po czym mechanik dokręcił docisk i ma być ok.
Wyjechałem i zabiłbym się na pierwszym zakręcie, bo kierownica miała taki opór że nie wracała sama, a człowiek przyzwyczajony do powrotu. Zawróciłem, powiedziałem żeby wrócić do poprzedniego stanu bo nie da się jechać. Po tym umówiłem się na wymianę docisku.
Pojechałem znów w piątek, wymieniono docisk i powiedziano mi, że po tym zabiegu będzie dobrze bo na docisku był pęknięty jakiś plastik i to on się tłukł.
Wracając do domu okazało się, że znów kierownicą jest ciężko obracać i nie rusza się po puszczeniu, ale myśląc że to przez nowy docisk nie wracałem.
Przejechałem już 350km i nic się nie zmieniło. Dzisiaj zrobiłem 150km i aż mnie ręce bolały, więc pojechałem do mechanika na miejscu żeby poluzował docisk. Po tym zabiegu kierownica stawia troszkę mniejszy opór choć dalej nie wraca, ale za to wali jeszcze gorzej jak poprzednio. To nie jest stuk plastiku tylko jakby coś w środku latało. Skręcam w prawo czy w lewo i wracam i wtedy jest walnięcie. W czasie jazdy nie stuka, ale kieruje się jak Starem.
Napisałem do mistrza od maglownicy, że dalej jest źle a nawet gorzej i czekam na odpowiedź. Z takim oporem nie da się jeździć. Za szybko pochwaliłem firmę, choć to nie mechanik regeneruje.