25 stycznia wybrałem się do Warszawy, a wstępnie do Baniochy więc trasa ponad 200 km. Piękna, słoneczna pogoda na jedynce i ósemce, asfalt suchy więc korzystałem jadąc sobie płynnie. Co prawda było -12 stopni ale autko odpala przy dużych mrozach bez problemów, a ogrzewanie działa sprawnie tak jak i termoregulacja silnika. Dojechałem do Baniochy i po kilku (około 3) godzinach ruszyłem do stolicy. Padał już śnieg ale mróz był nadal 12-13 na minusie. W okolicach centrum Warszawy -pik pik-, pomarańczowa kontrolka i komunikat "Engine Fault". Jednak żadnych innych objawów typu gaśnięcie, większe spalanie, nierówna praca, limit obrotów- nic z tych rzeczy.
Dojechałem gdzie miałem dojechać i znów kilka godzin minęło gdy auto odpoczywało. Wracam. Niestety kontrolka i komunikat są nadal. Na drugi dzień wyjeżdżam z Baniochy i nadal bez mian. Dojeżdżam do Piaseczna. Staję pod Lidlem. Wracam do auta i cud- zniknęło. Do dziś kontrolka się nie pojawiła ani żaden "fault".
Powinienem się cieszyć ale wolę wiedzieć (tu pytania do was) czy mam się bać, że to nie koniec tego problemu? Czy to mogło być spowodowane mrozami? Czy coś profilaktycznie wymienić (np. filtr paliwa)?