Nie jestem ekspertem, ale o tuningu i chiptuningu czytałem w prasie motoryzacyjnej już w latach 90-tych. Trwałość jednostki napędowej nie ulega pogorszeniu, ani nie wpływa na jej trwałość jeśli chiptuning przeprowadzany jest w granicach do ok. 30% mocy nominalnej. Czyli dla 100 konnego silnika bezpieczną granicą jest dodatkowych 30 KM. Każdy silnik ma duże rezerwy mocy, stąd możliwość podnoszenia mocy, po przez zmianę oprogramowania jednostki sterującej pracą silnika. Oczywiście można dołożyć drugie tyle, wiąże się to jednak ze zmianami wewnątrz samego silnika i układu przeniesienia napędu. Potrzebna jest wymiana tłoków, korbowodów, pierścieni, tzw. sportowego wałka rozrządu, innej skrzyni biegów, przegubów napędowych, oraz układu hamulcowego, bo coś te przeróbki musi zatrzymać. Elementy silnika to zazwyczaj dużo lepszy, odporniejszy na zmianę temperatur jak i obciążeń silnika materiał. To jednak dla tych co chcą zrobić z niepozornego auta, niepozorną wyścigówkę, oczywiście ponosząc przy tym dość duże koszty. Dla nas, zwykłych użytkowników dróg, wystarczy chiptuning w rozsądnych granicach, który jest kompromisem pomiędzy trwałością jednostki napędowej, osiągami i spalaniem. O dziwo, to ostatnie jest niższe niż na seryjnym oprogramowaniu, gdyż twórca ma czas na optymalne dobranie parametrów pracy silnika, zaś w przypadku oprogramowania seryjnego stanowi bazę dla dalszego rozwoju. Stąd w koncernie VW te same silniki miały różną moc. Mój 2.0HDI ma podniesioną moc, nie sprawia problemów, zużycie paliwa podawałem w innych wątkach na forum, dla niektórych klubowiczów rzekomo dla tego silnika nieosiągalne. Kiedyś, z jednym z inżynierów w pracy, właśnie w latach 90-tych rozmawiałem o modyfikacjach silników i rezerwach w nich tkwiących, zostałem wyśmiany. Dziś facet jeździ Pugiem 307 z zawirusowanym silnikiem, przypomniałem mu tamtą rozmowę, zrobiło mu się trochę głupio. Sądzę, że spokojnie możesz swoje auto oddać w dobre ręce, dobrego warsztatu i nie będziesz żałował.