Dzień dobry.
Jestem tutaj zupełnie nowa i chciałam się najpierw przywitać
Mam na imię Ania i kilka dni temu nabyłam C5 kombi z 2005 roku. "Małża" też sobie nabyłam 11 lat temu ale on niestety nie uznaje aut francuskich i włoskich. Na szczęście z wyjątkiem Citroena, którego ceni za wzornictwo i tzw. design. (ufff!)
Niestety, jak każdy chłop, ma swoją teorię, którą ciągle powtarza, że cyt. "Prawdziwy samochód zaczyna się od wieku 20 lat w górę, a reszta to sprzęt AGD", a sam od lat jeździ swoją 30-letnią "Beczką" i o niczym innym nie chce słyszeć.
Trudno. Już go chyba nie zmienię. Na szczęście ma oprócz tego kilka jeszcze zalet
C5 kupiłam, (tzn. Małż kupił, ja tylko pokazałam palcem), bo podobno jest wyśmienite i bezpieczne w trasie. Codziennie mam do przejechania 140 km w obie strony do pracy autostradą ze względu na przeprowadzkę pod Warszawę.
Pierwsza jazda mnie zachwyciła, a mina Małża też była obiecująca. Siedział cicho, kiwał głową i tylko skomentował - "No, nawet niezły, lepszy niż Laguna". Nienawidził mojej Laguny, bo ciągle mi się coś w niej psuło i musiał uganiać się po mechanikach albo robić samemu.
Kłopot w tym, że kilka rzeczy trzeba zrobić także przy Cytrynce i tu jestem w kropce, bo Małż się zbuntował (delikatnie mówiąc). Teraz mam trochę wyrzuty sumienia i boję się, że się tak uparłam na te C5... i znowu historia się powtórzy jak z Laguną I tutaj ogromna prośba do Was pasjonatów o poradę w 3 kwestiach:
1. Jaki samochód właściwie kupiłam? Mk II czy MK I? W ubezpieczeniu wpisali mi MK II, a jak wpisuję w internetach to wyskakuje mi, że to albo Mk I albo II?
2. Szyby mnie nie słuchają i kiedy naciskam guzik, np. w dół, to szyba jedzie przez chwilę, po czym zaczyna wracać, to znowu jechać do samego dołu, żeby wrócić na miejsce i znowu się nieco uchylić. Jak w jakiejś komedii z Benny Hillem. I tak jest, co gorsza, ze wszystkimi szybami.
3. No i najważniejsza chyba historia. Tylne zawieszenie okropnie skrzypiało. Oddaliśmy auto do firmy na ulicy Muszkieterów w Warszawie zgodnie z zaleceniem sprzedającego i diagnosty, że tam podobno robią to najlepiej. Małż pojechał i usłyszał, że cena za "regenerację tylnej belki"(?) to min. 850 zł, a jeśli coś tam jeszcze się zepsuło to nawet 1600 zł.
Dzisiaj zadzwonił mechanik, że auto jest na jutro do odbioru i wycenił na 1000 zł. Ale stwierdził też, że firma nie udzieli żadnej gwarancji (zapewniali podobno 3 lata?), bo Cytrynka ma uszkodzone wahacze i... "coś tam zasilikonowali co się rusza ale i tak będzie się dostawała woda"?
Jestem już zdesperowana, bo takie wahacze (chyba takie) znalazłam sama w internetach za 312 złotych firmy SKF(?) i kiedy zapytałam mechanika czy nie może ich po prostu wymienić- powiedział, że nie, bo wahacze kosztują 1500 euro! Omal nie zemdlałam! Czy ktoś próbuje nas naciągnąć?
Oczywiście Małż jak to usłyszał się wściekł, zaczął kląć całą Rewolucję Francuską, Burbonów, Macrona i żaby i już wiem, że go jutro puścić po auto nie mogę, bo ich tam wszystkich rozniesie. Jak stwierdził nieparlamentarnym językiem "Po jasną cholerę się w ogóle dotykał skoro nic nie zrobił i za co mam mu zapłacić?!"
I ja już nie wiem co dalej? Jutro auto do odbioru, a ja jestem w kropce... Wydaliśmy 1000 zł, nie mam żadnej gwarancji i nie czuje się teraz zbyt pewna co będzie w trasie i czy mi coś nie odpadnie?
Mechanik był Ukraińcem (sądząc po głosie) i Małż twierdzi, że to rzeźnicy i cwaniaki, a nie mechanicy
Proszę pomóżcie mi rozwiązać ten problem jakąś wskazówką, bo aż się boję co będzie jutro.
Bardzo przepraszam pana moderatora, ale nie wiedziałam gdzie zadać takie pytania aby nie tworzyć 4 odrębnych tematów.
Pozdrawiam ciepło,
Anna